W sali operacyjnej panowała nerwowa cisza, przerywana jedynie trzaskiem przełączanych kanałów i szumem wentylatorów w konsolach. Na głównej ścianie radarowej pulsował samotny punkt — prywatny odrzutowiec, którego kurs od kilkunastu minut budził w sztabie alarm najwyższego stopnia.
Głównodowodzący Zjednoczonych Sił stał wyprostowany, z dłońmi opartymi na krawędzi stołu. Jego twarz była twarda jak wykuta z granitu, oczy skupione na ekranie. Wiedział, że na pokładzie znajdują się cztery znane działaczki kulturalne oraz grupa uzbrojonych porywaczy powiązanych z Komitetem Obrony Przed Totalitaryzmem. Nie ważne kogo chcą chronić albo przed kim, dokonali on właśnie najbardziej okrutnego aktu terroru i działanie takie musi spotkać się ze zdecydowaną odpowiedzią.
Za jego plecami, na bocznych monitorach, widać było obrazy z kamer lotniczych: już dwa myśliwce przechwytujące Sił Powietrznych Zjednoczonych Sił oderwały się od pasa startowego i wznosiły się w kierunku celu, przyspieszając do prędkości naddźwiękowej.
Dowódca skinął głową oficerowi łączności. Chwilę później jego głos, zimny i nieugięty, popłynął przez wszystkie otwarte kanały komunikacji:
W sztabie nie padło ani jedno zbędne słowo. Wszyscy obserwowali ekran, na którym cel zbliżał się do niewidocznej, ale nieprzekraczalnej linii — granicy cierpliwości Zjednoczonych Sił.