Bolesław zatrzymał się na chwilę przed wejściem, patrząc na statek i uwijający się przy nim personel. "Engelbregt Gravning" był niewątpliwie kolejnym cudem koribijskiej myśli technicznej - różne przeciwności losu mogły ich spotkać na trudnej wyprawie na owiany dotąd tajemnicą wycinek Pollinu, ale rozpad łajby z pewnością im nie groził. Wciągnął świeże morskie powietrze, spojrzał w niebo, oceniając pozycję słońca na nieboskłonie, po czym wszedł na pokład, mrucząc do siebie pod nosem "Do zobaczenia na biegunie, komuszki". Rozglądając się po wnętrzu jednostki, zauważył, że większość pomieszczeń była utrzymana w surowym, służbowym charakterze, nie zabrakło wszakże kilku przyozdobionych kajut, prawdopodobnie na wypadek potrzeby rozmowy dyplomatycznej.
Idąc ku przydzielonego mu pokoju, von Hohenburg zastanawiał się nad przebiegiem wyprawy, który nie został jeszcze dokładnie określony, być może ze względu na obawy dotyczące wycieknięcia takich danych, dopóki są na stałym lądzie? Kiedyś, parę lat temu, za czasów niepodległej Kirianii rozważano podobną wyprawę i wtedy pomysłem Kirianóo było przybicie do południowego brzegu Arctiq i założenia tam pierwszej bazy badawczej, aby potem powoli lecz sukcesywnie piąć się na północ tej podbiegunowej wyspy, mijając (i potencjalnie badając) kolejne batawsko-abachawskie kolonie, zakładane za czasów świetności obu tych nordackich imperiów. Ostatecznym celem takiej wersji podróży miało być puszczenie statków zadokowanych na południu Arctiq koło brzegu na północ, gdzie spotkałyby się z lądową ekspedycją i wspólnie podążyły w nieznane - wciąż nie wiadomo, czy na pokładzie statku, czy na piechotę, ponieważ nikt nie wie, co można tam zastać, a zdjęcia satelitarne tego regionu są często zniekształcone przez burze i wichry targające "Szczytem Vadmy", jak zwykli określać biegun północny starożytni Kiriowie, a przynajmniej ci, którzy odkryli, że planeta nie ma kształtu płaskiego trójkąta z Marsylią w centrum.
I chociaż przedstawiał już te plany głównemu architektowi wyprawy, Kamiljanowi de Harlin von Wespucci, nie bardzo orientował się, na ile - jeśli w ogóle - został on zaakceptowany. Być może najwyższe dowództwo uzna, że mają wystarczające zabezpieczenie, aby popłynąć prosto na biegun. Bolesław wyrwał się z zamyślenia, widząc przybite na ścianie w jednym z korytarzów rozkazy. Wynikało z nich, że do południa byli wolni. Namyślając się, jak powinien ten czas wykorzystać, zdecydował się spróbować znaleść pozostałych członków załogi i uciąć z nimi pogawędkę, dowiadując się, z kim ma do czynienia.
Przekroczył próg jednej z większych kajut, służącej załodze jako miejsce spotkań, przyglądając się obecnym...