Znajdują się w bogato zdobionej sali. Nad ich głowami pysznią się zdobyte przez wiekami sztandary, za oknem komnaty widać piękny park... On, Dariusz Tromp, jeden z najważniejszych osobistości Państwa Kościelnego Kirymu, staje twarzą w twarz z Królem Joahimem. Mierzą się wzrokiem. Obchodzą się dookoła.
...
Król reaguje pierwszy. Zanim do Dariusza doszło co się wydarzyło, leżał już na ziemi i musiał turlać się niczym zwierzę aby uniknąć śmiercionośnego voxlandzkiego miecza koronacyjnego. Próbuje wstać. Znów. I znowu! Za każdym razem ląduje w tej samej pozycji - von Ribbentrop wciąż umie walczyć. Tromp wydaje z siebie przeciągły ryk i szarżuje naprzód.
- ZA KIRYMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMM!
Joahim syczy z bólu przyparty do ściany. Do uszu Dariusza zbyt późno docierają jego błagania o litość... a może nie chciał ich słyszeć...?
...
Jedno uderzenie serca. Dwa uderzenia. Trzy.
...
Być może ktoś w tym momencie mógłby zachować się jak frajer. Odpuścić. Przebaczyć. Ale on, Dariusz Tromp, był Kiriem.
Kiriowie nie przebaczają secesjonistom.
Zamachnął się. Szabla pędzi z prędkością dźwięku, nie, światła! Już prawie...
- Gdzie Król?! - wykrzyknął Dariusz, brutalnie przebudzony ze snu. Znajdował się w jednym z prowizorycznych namiotów polowych, w których stali nadzorcy budowy Świętego Muru. Wychudzony, przerażony intruz, który przerwał jego fantazje senne wzruszył ramionami i uciekł z zegarkiem w dłoni. Dariusz chciał za nim pobiec, ale zamiast tego potknął się o własne buty leżące obok pryczy.
- Nieważne... Jesteśmy w samym centrum miasteczka budowlanego, ktoś go na pewno zauważy i aresztuje. A ja mogę zjeść śniadanie - mówił sam do siebie, wyciągając polowe płatki śniadaniowe.
Po śniadaniu i ubraniu się wyszedł z namiotu, gotów zobaczyć spacyfikowanego już intruza. Zamiast tego zobaczył całe rzesze intruzów. I to nie spacyfikowanych. Spacyfikowani byli robotnicy, przywiązywani do pobliskich słupów przez rzezimieszków albo uciekających na wszystkie strony. Armia Łupieżcza Kirymu starała się walczyć z wszechobecnym chaosem (co chwilę słychać było wystrzały ślepaków i krzyki), bezskutecznie jednak.
Dariusz gotów był olać to wszystko, wrócić do łózka i dokończyć walkę z Królem Voxlandu, wtem zobaczył jednak Przemysława Dżarnka, Wszechministra Państwa Kościelnego Kirymu, broniącego się samotnie na dachu własnego wozu przed pięcioma wychudłymi obcokrajowcami. Jako, że Koordynator Tromp lubił pogwiazdożyć, postanowił swojego kolegę po fachu uratować.
Gdyby dziś na Pollinie żyli jeszcze prawdziwi poeci, z pewnością zaliczyliby w swoich balladach Dariusza jako jednego z dawnych marsylijskich herosów, biegnących na ratunek uciśnionym. Przebijał się barkami przez kolejne fale przeciwników, aż wreszcie wbiegł z rozpędu w rzeczonych pięciu jegomościów skutecznie ich przepędzając. Pomógł zejść Przemysławowi (jego samochód wybuchł minutę później - któryś z napastników podłożył pod niego ładunki wybuchowe) i wysłuchał raportu sytuacji.
- Dziś około czwartej nad ranem ogromna grupa voxlandzkich uchodźców przebiła się przez blokadę Łupieżczej Armii Kirymu koło germańskiego miasteczka Szlaufsen-Broißem. Jakąś godzinę temu dotarli tutaj. Całkowicie nas zaskoczyli - tu Dżarnek rozłożył ręce i czekał na wybuch wściekłości Dariusza, który jednak nie nadszedł.
- Skąd są? - spytał tylko.
- Z najbiedniejszych części Voxlandu - odrzekł zdziwiony Wszechminister
- Doskonale. Mam plan... - Tromp uśmiechnął się tajemniczo.
Dariusz Tromp na tle płonącego samochodu Przemysława Dżarnka oraz swojego osobistego samolotu (czasowo zajęty przez Voxlandczyków)