Limuzyna minęła pałacowe bramy, a za szybą rozciągnęły się rozległe ogrody. Wysokie cyprysy rzucały długie cienie na żwirowe ścieżki, fontanny szumiały cicho. Powietrze było rześkie, niosło ze sobą zapach ziemi i sosnowego igliwia.
Zza drzew wyłonił się Pałac z Bursztynu i Miedzi. Po chwili samochód zatrzymał się przed szerokimi schodami, które prowadziły do głównego wejścia. Straż przyboczna stała w szeregu, kilku dostojników czekało obserwując ją uważnie. Nie musiała na nich patrzeć, by czuć na sobie spojrzenia. Wiedziała, że oceniają każdy jej krok.
Wkrótce drzwi limuzyny otworzyły się, Adelaide wysiadła z gracją. Gdy podniosła wzrok, zobaczyła go na szczycie schodów. Bolesław, nie Imperator. Nie czekał, aż podejdzie. Ruszył on w dół schodów, a gdy znaleźli się naprzeciwko siebie, świat na moment zwolnił.
- Wróciłaś. - Jego głos był cichy, ale w tym jednym słowie kryło się wszystko.
- Wróciłam. - odpowiedziała patrząc prosto w jego oczy z umiłowaniem.
Nie przejmowała się spojrzeniami dostojników, strażników i pałacowej służby.
Bez słowa, ale z niebywałą delikatnością, uniósł jej dłoń do swoich ust. Zaim jej skóra dotknęła warg, ich spojrzenia spotkały się. Było to jedynie mały pocałunek, gest pełen szacunku.